Opowiadanie V

Opowieść V
14 maja 1926
Willa przy ulicy Szerokiej.
Godzina 7.30

Gąsikowa przypominała kręcącego się bączka dla dzieci. Była niska i otyła. Wpadła do gabinetu Karskiego niczym ustrojona kolorowo lokomotywa parowa na gostyńską stację kolejową trzydzieści osiem lat temu, kiedy otwierano nowe połączenie kolejowe.
- Bo ja, panie prokuratorze, od razu wiedziałam, że coś tego bezbożnika spotka! – wypaliła zamiast powitania. Okręciła się dwa razu rozglądają po pokoju i klapła z plaśnięciem na krzesło.
- Mieszka pani, pani Gąsikowa, naprzeciw kamienicy Saduckich… - zaczął Karski, ale kobieta nie dała mu dokończyć.
- Niech ich diabeł pochłonie – zamachała rękami. – Piniądź, panie prokuratorze, piniądz im we łbie poprzewracał. Ta lampuciara, to dopiero jak mnie w oknie zobaczyła, to zaczęła firany zasłaniać u siebie. I teraz nie widać, co z tym swoim fagasem wyprawia. Mówię panu…
- A w dzień morderstwa pana Saduckiego – udało mu się wbić w przerwę, jaką kobiecina zrobiła dla zaczerpnięcia oddechu – widziała pani może kto wchodził do ich kamienicy?
- A kiedy to było, bo musze sobie we łbie poukładać?
- Przedwczoraj – usłużnie podpowiedział Karski. – Wieczorem.
- No tak, bo przecież wczoraj widziałam, jak z rana pan szanowny a wcześniej ten policjant z bródką wchodziliście do ich mieszkania. On był już o siódmej piętnaście.
- Jest pani bardzo dokładna.
- Jak coś mówię, to nie byle co, byle językiem mielić – oburzyła się Gęsikowa. – Pan przyszedłeś kwadrans przed ósmą. Żeś pan tak pierdalnął drzwiami od samochodu, że mało przy garach nie podskoczyła. Zaraz pobiegła zobaczyć, kto tam nowy podjechał. Bom myślała, że może go aresztujecie, a potem dopiero mi ten młody policjant powiedział, że go zabili. Świeć Panie nad jego duszą i choć to bezbożnik był, krótko go w czyśćcu pomęcz.
Karski miał swoją teorię na temat czyśćca, ale wolał nie rozwijać rozmowy na ten temat.
- A wczoraj wieczorem? Kto odwiedzał Suchackiego?
- Więc najpierw, zanim się jeszcze ściemniło, pojawiła się jego żona. Było pięć po szóstej, bo sobie pomyślałam, że jeszcze trochę i kolację trzeba robić. Najpierw siedziała w jego gabinecie i coś się na siebie darli, a potem pakowała walizki, to myślałam, że się pożarli i się wyprowadza.
- Tak dokładnie pani widziała?
- Panie prokuratorze, wszystkie okna są naprzeciw, ja nawet wiem, że im się długo nie układało.
- Układało? – Karski uniósł brwi. – W małżeństwie? A skąd to pani może wiedzieć?
- Bo spali osobno! – Gąsikowa uśmiechnęła się triumfująco. – Przedtem ostatnie światło gasło w sypialni, a teraz po jej przyjściu, to zapalało się i gasło w sypialni, a w tym czasie jeszcze paliło w gabinecie. Ale kiedy Saducki gasił w gabinecie, to zapalał światło w mniejszym pokoju. A nie w sypialni. Czyli nie spali razem!
- Tego wieczoru kłócili się?
- No przecież mówię, że się pożarli.
- O co?
- No niestety ulica szeroka i nie słyszę co mówią – Gąsikowa ze smutkiem pociągnęła nosem. – Ale wybiegła z walizką po pół godzinie, prawie mijając się w drzwiach z tym Nowackim.
- Nowacki też odwiedził denata?
- Czy pan prokurator sobie uszy przewiał? – w głosie kobiety nie było krzty troskliwości. – Wpadł na krótko, może piętnaście minut i zaraz wyszedł bardzo podniecony albo nerwowy. Tak jakoś szybko kapelusz założył i wybiegł z domu. Kwadrans później widziałam jak jeszcze do domu wchodzi pan Jakub Kreft, a potem nie wiem, poszłam się pomodlić. Zawsze przed zachodem słońca idę zmówić różaniec, tak mnie babka nauczyła.
- I nikt więcej nie wchodził już do domu?
Tym razem Gąsikowa nie odpowiedziała od razu. Poprawiła chustę przykrywającą głowę.
- Teraz sobie coś przypominam – nie była zadowolona z tego, że nie mogła od razu precyzyjnie opowiedzieć o dniu swojego sąsiada. - Kiedy kładłam się spać, a może jak już spałam? Tak. Musiałam już spać, bo chyba obudziło mnie to trzaśnięcie drzwiami i tupot. Podeszłam do okna, bo myślałam, że może się pali i trzeba uciekać. Ale nie.
- I co pani zobaczyła?
- Biegnącego, bardzo wysokiego mężczyznę w kapeluszu.

You have no rights to post comments

Related Articles